O akademikach krążyły i wciąż krążą legendy. Przede wszystkim te związane z niekończącymi się imprezami i beztroskim życiem studenckim. Jednak nie zawsze tak jest, niektórzy mieszkańcy akademika mają na głowie bardziej wymagające zajęcia, np. wychowywanie dziecka. Jak sobie radzą?
tak, nie miał(a)bym z tym problemu
20%
tak, ale tylko w sytuacji, gdy nie miał(a)bym innych możliwości
31%
nie, nie dał(a)bym rady, ale podziwiam tych, którzy sobie radzą
27%
absolutnie nie, to relikt przeszłości
22%
Dom studencki nr 5 przy ul. Polanki w Gdańsku to miejsce, które słynie z rodzinnej atmosfery. Znajduje się tu bowiem 8 "pokoi małżeńskich", w których mieszka obecnie 5 rodzin i 4 samotnie wychowujące dziecko mamy.
-
Mieszkamy tu wspólnie z moim chłopakiem Jackiem i naszą 2,5-letnią córeczką Oleną - opowiada
Ewelina Lechocka, studentka I roku Filologicznego Studium Doktoranckiego na
Uniwersytecie Gdańskim. -
W akademikach mieszkałam od początku studiów, a gdy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dziecko, zamieszkaliśmy w pokoju małżeńskim. Od października będę się zaś starać o miejsce w domu asystenckim.Czy w akademiku są warunki do tego, by wychowywać dzieci? Nie jest za głośno, za mało przytulnie? Jak połączyć naukę z wychowywaniem? To pytania, jakie najczęściej zadają młodym mamom mieszkającym w akademiku znajomi.
-
Kiedy opowiadam znajomym, że wychowujemy dziecko w akademiku, najczęściej się dziwią i zastanawiają, czy panują tu odpowiednie warunki - dodaje Ewelina Lechocka. -
Tak naprawdę w "piątce" wszyscy wiedzą, że są tu maluchy, więc nie ma też wielkich i głośnych imprez. Poza tym w pokojach są grube ściany i drzwi. Bardzo ważne jest też, by trafić na odpowiednich ludzi. Łazienkę dzielimy z sąsiednim pokojem, w którym mieszkają dwie studentki. Przyjaźnimy się. Lubią Olenkę i pomagają mi też w opiece nad małą. Nie zawsze jednak było tak kolorowo.
Poza egzaminem z rodzicielstwa studenci muszą też podchodzić do wielu innych testów. Zarywanie nocy nad książką to często w ich przypadku norma.
-
Uczę się tylko wtedy, kiedy Olenka śpi. Czasem, np. w trakcie sesji, przyjeżdża do mnie mama i mi pomaga - mówi Ewelina. -
W akademiku rodzina spać może za darmo przez trzy dni, potem musi już za swój pobyt zapłacić. W wyjątkowych sytuacjach, czyli właśnie wówczas, gdy trzeba uczyć się do egzaminów, można napisać podanie do rektora, by dana osoba mogła dłużej zostać w pokoju bez żadnych opłat. Zwykle nie ma z tym żadnego problemu. W wakacje w domu studenckim śpią także letnicy. Pomimo, że nasz pokój też przeznaczony jest dla turystów, to jednak zawsze udaje nam się tak wszystko uzgodnić, by na ten czas nie przenosić się.
Wychowywanie dziecka w akademiku oznacza dużą liczbę cioć i wujków, a dla dziecka jest także doskonałą okazją do socjalizacji. Oczywiście liczą się tu koszty, bo pokój rodzinny w domu studenckim to znacznie mniejszy wydatek niż stancja. Łączne opłaty dla pokoju dwuosobowego wynoszą 410 zł w przypadku studentów Uniwersytetu Gdańskiego i 496,80 zł w przypadku absolwentów, studentów innych uczelni i małżonków niebędących studentami. Za pokój jednoosobowy studenci UG płacą 445 zł, zaś pozostałe osoby 534,60 zł. Za dziecko nie płaci się w ogóle.
-
Za niecałe 1000 zł mieszkam tu wspólnie z moim chłopakiem Mateuszem i naszą 6-miesięczną Zuzią. W tej cenie nie znaleźlibyśmy nigdzie mieszkania w takiej lokalizacji - podkreśla
Małgorzata Bartosiewicz, absolwentka amerykanistyki na UG. -
Mój chłopak studiuje obecnie niemcoznawstwo na Uniwersytecie Gdańskim i absolutnie nie narzeka na warunki związane z nauką. W zasadzie jedyną wadą tego miejsca jest wspólny aneks, a więc kuchnia i łazienka, które dzielimy z sąsiadkami z pokoju obok. Przydałoby się mieć takie pomieszczenie na wyłączność. Jeśli zaś chodzi o wyposażenie wnętrza, to podstawowe meble, takie jak szafki, biurka i łóżka są zapewnione, a wszelkie mebelki dla dziecka należy już zorganizować we własnym zakresie.
Po wytężonej nauce przychodzi czas na odpoczynek i wakacje. Często studenci, pomimo przerwy semestralnej, decydują się zostać w akademiku i cieszyć się urokami wspólnego mieszkania.
-
W wakacje odbywają się tutaj dość głośne grille, ale ja na szczęście mam pokój z tej strony, po której takich imprez nie ma - mówi
Wiktoria Krzemińska, absolwentka filologii germańskiej na UG, mama Niny. -
Z córką mieszkamy tu już cztery lata. Kiedy Nina się urodziła, musiałam pisać pracę licencjacką. Było tu jednak na tyle spokojnie, że mogłam jednocześnie pisać, opiekować się dzieckiem i przygotowywać się do egzaminu na studia magisterskie. Myślę, że mieszka się tu lepiej, niż np. na stancji. Na miejscu są też młodzi rodzice, zawsze więc możemy wymieniać się doświadczeniem i pomagać sobie.
Wracając do legend, oto historia pani
Małgorzaty z Sopotu, która w latach 80. swoją córkę Olę wychowywała w Domu Studenckim
Politechniki Gdańskiej przy ul. Wyspiańskiego w Gdańsku.
-
Jak na tamte czasy to akademik Instytutu Okrętowego PG był dość nowoczesny, choć pokoje były bardzo małe i w dodatku podłużne. Na dłuższej ścianie mieściły się 2 pojedyncze łóżka, trzecie łóżko stało we wnęce na przeciwnej ścianie. Oprócz tego były 3 stoliki, 3 krzesła i wisząca szafka kuchenna. Taki pokój trzeba było przystosować dla rodziny - opowiada pani Małgorzata. -
Pod oknem lądowała więc wersalka, łóżeczko montowało się we wnęce, a do tego musiało znaleźć się miejsce na dużą deskę kreślarską, która pełniła także funkcje kuchni i stołu. Za deską stały dwa regały z książkami i naczyniami, zestawione ze sobą tyłem w poprzek pokoju. Oddzielały one część kuchenną od naukowej bądź wypoczynkowej. Na każdym piętrze znajdowała się kuchnia, prysznice, toaleta i pralnia. Prawdziwy luksus - śmieje się.
Po 30 latach warunki w akademikach znacznie się poprawiły. Niezapomniana atmosfera współpracy i przyjaźni (na szczęście) pozostała jednak bez zmian.
-
Wówczas I i II piętro były piętrami małżeńskimi, ale wszystkie pokoje były już zajęte, więc zamieszkaliśmy w dotychczasowym pokoju taty Oli, na 7. piętrze. Na szczęście była winda, więc nie stanowiło to problemu - wspomina pani Małgorzata. -
Ola miała mnóstwo wujów i kilka cioć, bo wydział ten był głównie męski. Wszyscy chętnie wpadali do nas w odwiedziny i pomagali, np. gdy trzeba było wstawić w ogólnodostępnej kuchni gar z pieluchami do wygotowania. Jeden z wujków przychodził zawsze na czas toalety Oli, bo musiałam później wynieść zawartość nocnika do łazienki, a nie zostawiałam córeczki samej w pokoju, gdy nie spała. Na pomoc kolegów można było też liczyć, gdy trzeba było biec w nocy do apteki albo odprowadzić mnie na dworzec PKP. Bo jak tu wsiąść do pociągu z wielkim wózkiem i bagażem pieluch? W akademiku, jak to w akademiku, toczyło się życie studenckie, były głośne imprezy. Wielkim plusem było jednak to, że mieszkanie w nich było tanie, kaloryfery były ciepłe, a z wody można było korzystać bez ograniczeń. Poza tym atmosfera była miła, a Olcia przeżyła - śmieje się pani Małgorzata.